chapitre dix

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ósmy dzień lata, Stany Zjednoczone, 1976 rok.

And you say, "As long as I'm here
No one can hurt you
Don't wanna lie here
But you can learn to
If I could change
The way that you see yourself
You wouldn't wonder why you hear
They don't deserve you"

   Dawno nie czułam się tak beznadziejnie. Pomijając dokuczającą chorobę, to mój umysł cały czas sugerował, że zapomniałam o czymś niezwykle ważnym. Wodziłam zaspanym wzrokiem po białym suficie, licząc, że odpowiedź nagle pojawi mi się przed oczami.
   Dodatkowo po przespaniu całego wczorajszego dnia, czułam się niezwykle obco. Niby jest to w wypadku takich ekscesów zupełnie normalne, ale tym razem było jakoś inaczej. Westchnęłam, ponownie zamykając oczy.

   Kurwa. Wręcz podskoczyłam. Jak mogłam o tym zapomnieć? Podniosłam się z łóżka i mimo potwornego bólu mięśni, poszłam jak najszybciej doprowadzić się do porządku.
   Kiedy stanęłam przed lustrem, byłam (lekko mówiąc) zdruzgotana swoim obecnym stanem. Zarumieniony nos oraz policzki (niestety nie ze wstydu), oczy przekrwione i podkrążone. Trudno to opisać, bo ciężko się na to patrzyło, więc czym prędzej odwróciłam wzrok. Orzeźwiający prysznic i świeże ubrania to jedne z wielu rzeczy, których mi w tamtej chwili brakowało.
   Od zawsze tak miałam, po prostu nie potrafiłam usiedzieć za długo w chorobowym stanie. Dzień, może dwa leżenia, a mnie już rozpierała energia oraz chęć działania.
   Wciąż pamiętam jak mimo poważnej anginy, a co za tym idzie wysokiej gorączki, pojechałam na kilkudniową wycieczkę szkolną. Nie żałowałam, nawet jeśli strasznie się to na mnie odbiło zdrowotnie i następny tydzień po powrocie nie potrafiłam stanąć na własnych nogach.
   Ilość takich nieodpowiedzialnych sytuacji była niepoliczalna, ale nikt nigdy mnie przed nimi nie powstrzymał i to się raczej nie zmieni. Rodzice nie dali rady, przyjaciele również, więc kto byłby w stanie to zmienić?

   Po cichu opuściłam swój tymczasowy pokój, upewniając się, że nikogo tym nie obudziłam. Zanim dowiem się co z Timothée'm, chciałam wykonać szybki telefon do rodziny. W końcu nie miałam zamiaru nikogo niepokoić swoją długą nieobecnością. Mimo że rodzice nigdy nie poświęcali mi szczególnie dużo uwagi i wychowałam się w zasadzie sama, to bardzo przejmowały ich moje niezapowiedziane wyjścia.
   Na szczęście odebrali, a zasadzie zrobili to prawie od razu, zupełnie jakby go wyczekiwali od dłuższego czasu. Zapewniłam ich, że wszystko jest ze mną dobrze i nie mają się czym martwić. Zawsze dawałam sobie radę, czemu teraz miałoby być inaczej? Przecież nie cofnęłam się w rozwoju, nie jestem moją siostrą.
   Po wysłuchaniu wywodu dotyczącego mojego braku odpowiedzialności, rozłączyłam się i westchnęłam z irytacją. Dwadzieścia lat na karku, a oni wciąż traktują mnie jak zbuntowaną nastolatkę, którą trzeba co krok pouczać i nastawiać jej kręgosłup moralny. Zawsze tak było, ale dopiero teraz stało się to aż tak bardzo widoczne.
   Z kolei moja młodsza, zdziczała siostra mogła robić co chciała i jak chciała. W pewnym momencie po prostu przestałam zastanawiać nad sensem, bo najwyraźniej nie tym się kierowali.

Po porwaniu jabłka z kuchni, poszłam sprawdzić czy moja ulubiona para już się obudziła. Ku mojemu zdziwieniu nie znalazłam Olgi w jej pokoju. Mocno wątpiłam, żeby wyszli gdzieś na całą noc, dlatego postanowiłam sprawdzić również pokój Harolda. W normalnych okolicznościach miałabym co do tego duże obiekcje (nie lubiłam naruszać czyjejś prywatności), jednak wtedy byłam za bardzo nieprzytomna na logiczne, trzeźwe myślenie.
Po raz kolejny od poznania chłopaków żałowałam, że nie posiadałam w tamtej chwili aparatu; byłam bez możliwości uwiecznienia tego momentu i pokazywania tego zdjęcia brunetce na wypadek złego humoru.

Sypialnia Stylesa, połączona oczywiście z prywatną łazienką i garderobą (przez zamknięte drzwi nie mogłam tego określić, ale obstawiałam, że nie należała do małych, a tym bardziej skromnych pomieszczeń), była urządzona niesamowicie.
Na ścianach wisiały oprawione zdjęcia (najpewniej rodzinne i ze znajomymi, nie przyglądałam się), a w rogu stała unikalnie rzeźbiona gitara. Za wielkim, dwuosobowym łóżkiem znajdowała się ozdobna ściana, wykonana z dbałością o nawet najmniejsze szczegóły. Wszystko zgrywało się w spójną, przyjemną dla oka całość.
Na ciemnobeżowej pościeli leżeli wtuleni w siebie Harry i Olga. Bardzo chciałam zobaczyć reakcję dziewczyny po tym jak się obudzi, jednak postanowiłam nie przyspieszać tego procesu. Byłam za bardzo wycieńczona na zabawę w pogoń i tłumaczenie się ze swojego nierozważnego zachowania.

Dlatego po cichu się wycofałam i ruszyłam w kierunku salonu, dalej trzymając owoc w dłoni. Dopiero teraz na spokojnie mogłam spożyć swój substytut śniadania.
Przynajmniej tak myślałam, póki nie usłyszałam cichego pukania, dobiegającego ze strony frontowych drzwi. Z ciekawości spojrzałam na duży zegar wiszący na ścianie. Raczej nikt normalnie o tej porze nie przychodzi w gości, dlatego postanowiłam to sprawdzić. Od czego jest wizjer w drzwiach? W razie potrzeby mogłam szybko pobiec obudzić resztę.
Jakież było moje zdziwienie, gdy moje oczy spotkały się z tymi zielonymi, które mogły należeć tylko do jednej osoby. Co on tu do cholery robi?

   Otwarłam drzwi, powoli odkręcając każdy zamek, a warto zauważyć, że drzwi mimo swojego lekkiego wyglądu, były pancerne i zabezpieczeń do otwarcia trochę było. Absolutnie nie dziwiło mnie, że Harry wybrał właśnie taki model drzwi. W domu znajdował się ogrom drogocennych rzeczy, które wymagały odpowiedniej ochrony.

   — Cześć. — usłyszałam od razu, gdy drzwi się przede mną uchyliły.
   Najwyraźniej nie będę musiała budzić Harolda, żeby dowiedzieć się o przebiegu rozprawy, bo usłyszę całość od Timothée'go we własnej osobie.

            ——————————————————––

   Siedzieliśmy razem na tej samej kanapie, która służyła Harry'emu i Oldze do wieczornych pogaduszek przy lampce wina. Między nami panował duży dystans; dosłownie i w przenośni, bo na początku było dość niezręcznie. Z czasem to uczucie się gdzieś zatraciło.
   Uważnie słuchałam tego, co chłopak miał do powiedzenia. Opowiadał o tym, jak go traktowano, jak bardzo się cieszył, kiedy usłyszał, że go wypuszczają. Przez cały ten czas nie odzywałam się prawie w ogóle, jedynie czasem zadawałam krótkie pytania, kiedy ciekawość zwyciężała i chciałam poznać więcej szczegółów.
   Wspominał również o wykonanym telefonie, w którym chciał nas poinformować o dzisiejszym przyjściu. Zaprzeczyłam jakobym słyszała jakiekolwiek dzwonienie.

   Dowiedziałam się, że przez najbliższe miesiące, a dokładniej do ostatniego dnia bieżącego roku, brunet nie będzie mógł opuszczać stanu California, a raz na tydzień do jego domu zawita kurator sądowy. Nie wyglądał na szczególnie tym przejętego, chociaż kto wie co tak naprawdę sobie myślał.
   Byłam przekonana, że nauczyłam się odgadywać, co ludzie w danej chwili myślą i czują, jednak jego mowa niewerbalna totalnie na nic nie wskazywała. Po prostu wydawał się być zadowolony, że w końcu jest wolny. Nic więcej.

   — Może zanim nie znajdziemy tego apartamentu dla waszej dwójki, zamieszkasz u mnie? — po usłyszeniu tych słów, popatrzyłam się na niego zdziwiona. No właśnie, nigdy nie byłam w stanie przewidzieć, co usłyszę od bruneta i nie ukrywam, zaczynało mi się to coraz bardziej podobać. — Jak nie chcesz, to żaden problem. Chodziło mi bardziej o to, że Harry...
   — Rozumiem. — uśmiechnęłam się. — Zaskoczyłeś mnie i tyle. Muszę to przemyśleć, wiesz, nie na co dzień się słyszy takie propozycje.

   Nie był to głupi pomysł, wręcz przeciwnie. Pomijając fakt, że całkiem polubiłam Timothée'go, to w domu Harolda czułam się zupełnie, jak piąte koło u wozu.
   Nie miałam tego za złe, w końcu trochę byłam tą osobą, która chodzi za parą znajomych, mających się ku sobie i im zwyczajnie przeszkadza. Oczywiście nie miałam tego na celu, ale tak to wyglądało.
   Była również opcja powrotu do domu rodzinnego, ale tego wolałam uniknąć. Nie chciałam już więcej słuchać o swoich obowiązkach ani tym bardziej o siostrze.
   Miałam szansę zacząć własne życie, na swoich zasadach, więc należało skorzystać, bo kto wie, kiedy kolejna taka okazja się nadarzy.

   Najpewniej dalej prowadzilibyśmy tą przyjemną rozmowę, gdyby nie Harold, który podbiegł do Timothée'go i od razu zaczął go wypytywać o prawie wszystko, co ja przed chwilą usłyszałam.
   Może byłam delikatnie zirytowana takim obrotem spraw, ale nic nie mogłam w tamtej chwili zrobić. Pomijając oczywiście brak logiki jakiegokolwiek działania.

   Postanowiłam opuścić ignorujące mnie towarzystwo i poszukać Olgi. Tyle się ostatnio wydarzyło, a my nawet nie miałyśmy czasu ani nawet okazji o tym na spokojnie porozmawiać.
   Poza tym chyba czas zacząć świętować; w końcu wszystko zaczęło układać się tak, jak to planowałyśmy parę lat wstecz.
  
   Zastałam brunetkę siedzącą na skraju łóżka w sypialni Styles'a. Mimo że najwyraźniej dopiero wstała, również wyglądała na chętną do rozmowy.
   W ten sposób kolejną godzinę, może nawet dwie (czas zdecydowanie za szybko płynie), spędziłyśmy na śmianiu się i komentowaniu tej całej sytuacji. Tyle się nacierpiałyśmy, żeby dotrzeć do takiego momentu. Najwyraźniej po przetrwaniu takiej ilości przegranych i nieszczęść, musiało nadejść wynagrodzenie.

   — Nie jestem pewna czy się zgadzać na to zamieszkanie z nim przez ten czas. Zawsze mogę przecież znaleźć jakiś motel. — westchnęłam, przypominając sobie propozycję chłopaka. Było to dla mnie nowe, a co za tym idzie dziwne.
   — Zofia, popatrz na mnie. —faktycznie spojrzałam w jej kierunku. — Czy ciebie do reszty popierdoliło?

   Puściłam jej jedno z moich pytających spojrzeń.

   — Właśnie mi powiedziałaś, że nie wiesz czy się zgodzić na zamieszkanie w jednym domu z kimś, kto cię szanuje, fajnie ci się z nim rozmawia i ewidentnie macie się ku sobie. To zupełnie jakbyś próbowała spalić swoje szczęście na stosie, zdajesz sobie z tego sprawę? — popatrzyła się na mnie wymownie. — Zgódź się, nie masz niczego do stracenia. Chyba, że wolisz mieszkać z Marią, co jest w pełni zrozumiałe, ale to się wiąże z dużą ilością głośnych imprez oraz oczywiście kochanków.

   Obie się zaśmiałyśmy. Ach, cała Maria; temat numer jeden. Jej przykład można przyciągnąć do absolutnie każdej dyskusji. Nie zdziwiłabym się, gdyby w przyszłości chciała się zająć striptizem albo sutenerstwem, to by było zdecydowanie w jej stylu. Nigdy nie chciała się uczyć, zawsze miała najgorsze oceny i skupiała się na samych głupotach. Rodzice próbowali jakoś na nią wpłynąć, jednak najwyraźniej nie było to możliwe. Maria była dzika i najwyraźniej taka pozostanie już do końca.

   — Masz rację, wybór dość oczywisty, choć wersja z Marią również zachęcająca. — brakowało mi tych rozmów i swobodnego śmiania się, bez dwóch zdań.
   — Jak zawsze. — Olga wywróciła oczami.
   — A co z tobą i Haroldem? Jakieś bliżej określone plany? — podparłam głowę o swoją dłoń, ponieważ zrobiła się jakoś dziwnie ciężka. Może faktycznie lepiej było nie wychodzić dzisiaj z łóżka i wyleczyć się raz, a porządnie.
   — Chyba nie za bardzo. — zaśmiała się. — Trzeba się jeszcze lepiej poznać, zanim będą jakiekolwiek plany. Na chwilę obecną może czeka nas jakaś wycieczka, na przykład na Florydę.

   Również się zaśmiałam i pokręciłam z niedowierzaniem głową. Czy to jest w ogóle możliwe, żeby jakaś dwójka aż tak bardzo pasowała do siebie sposobem bycia?
   Pewnie rozmawiałybyśmy tak dalej, gdyby nie nagłe wtargnięcie Harolda, ubranego w ten komiczny fartuch. Czy przerywanie prowadzonych przeze mnie dyskusji to jego nowa pasja? Czasem mnie naprawdę irytował, ale skoro Olga czuła się z nim szczęśliwa, to jestem zmuszona go (w tym jego dziwactwa) akceptować.
   Okazało się, że nie chodziło mu o nic poważnego, mimo że na początku wyglądał jakby ktoś właśnie zmarł, a zwłoki właśnie leżały na kuchennym blacie. Jedynie chciał nas poinformować, że zaczął robić śniadanie. Zanim zdążyłam wtrącić, że ja swoje mam za sobą, chłopak wyparował.

   Opuściłam pokój, dając Oldze trochę prywatności, żeby mogła się zająć swoją poranną toaletą. Sama w tym czasie miałam zamiar zażyć kolejną dawkę leków, które aktualnie po części trzymały mnie przy życiu.
   Właśnie wygrzebywałam ostatnie tabletki przeciwbólowe, leżąc na swoim łóżku, gdy usłyszałam otwierające się drzwi. Od razu schowałam opakowanie i spojrzałam w tamtym kierunku. Ku mojemu zdziwieniu nie zobaczyłam tam różowego fartucha (szkoda, bo już byłam przygotowana na grzeczne odmówienie śniadania), a Timothée'go, który patrzył na mnie podejrzanym wzrokiem. Och, a więc to tak czuje się złodziej przyłapany na kradzieży.
  
   — Co robisz? — brunet zamknął za sobą drzwi, po czym zajął miejsce koło mnie. Nic specjalnego, próbuję zamaskować durne przeziębienie, a ty?
   — Odpoczywam przed śniadaniem. — zaśmiałam się gorzko. Naprawdę nie miałam ochoty na to jedzenie, ale jak Harry się uprze, to tak musi być i koniec.
   — Hm, ciekawe. — mówiąc to sięgnął po (kiepsko) ukryte pudełko tabletek i zamachał mi nim przed oczami. Po prostu pięknie. — A to jest..?
   — Pudełeczko tabletek przeciwbólowych? — uśmiechnęłam się niewinnie, jednak wnioskując po wzroku, Chalamet raczej nie przyjął tego, jako prawidłową odpowiedź. — Dobrze, okej, tylko się tak na mnie nie patrz. Nie czuję się dzisiaj najlepiej, pasuje? — westchnęłam, przy okazji przewracając oczami. Mogę się śmiało przyznać, że poniekąd stało się to moim nawykiem.

   Timothée najwyraźniej tylko czekał na taką odpowiedź, bo po chwili usłyszałam pytanie czy przypadkiem czegoś nie potrzebuję. Może oklepane, ale z jego ust brzmiało to niezwykle uroczo i wręcz troskliwie.
   Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę, nie odzywając się za dużo, a po prostu ciesząc spokojem i przyjemną dla ucha ciszą.
   Niestety ten piękny moment został brutalnie przerwany przez niewyraźny krzyk z dolnego piętra. Popatrzyliśmy się po sobie. Chciałam już się podnosić, jednak brunet mi w tym przeszkodził. Mruknął jedynie coś o poinformowaniu Harolda i Olgi, że nie zjawię się na tym zacnym posiłku, po czym sam wstał.

   — Ej, Timothée. — powiedziałam w momencie, gdy chłopak chwytał już za klamkę. Kiedy upewniłam się, że mam już jego pełną uwagę, kontynuowałam. — Co do twojej wcześniejszej propozycji. Myślę, że to dobry pomysł.

   Chłopak patrzył się na mnie zdziwiony, jednak najwyraźniej w końcu dotarło do niego znaczenie moich słów, bo wykrzywił swoje usta w lekkim uśmiechu. Myślę, że gdyby nie kolejne nawoływania (tym razem brzmiały agresywnie), to moglibyśmy tak zostać na zawsze.

————————————————————

   Dochodziło późne południe, gdy moja walizka na nowo była zapakowana i wrzucona do bagażnika czarnego Mustanga. Przeżywałam właśnie ostatnie (łzawe) pożegnania, nawet jeśli na pewno się jeszcze zobaczymy.

   Pierwszy raz widziałam Timothée'go w tak dobrym nastroju; całą drogę się uśmiechał i śmiał. Zaczynałam się martwić skąd wynika ta radość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen4U.Pro

#kupa